czwartek, 3 grudnia 2015

Poprawny kryminał

Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi stali się ostatnimi. Po Tylko martwi nie kłamią i Florystce sięgnęłam w końcu po prekursorkę cyklu – Sprawę Niny Frank. Niezmiernie się cieszę, że właśnie w takiej kolejności czytałam o przygodach Huberta Meyera. Dlaczego? Zapraszam dalej!



Sprawa Niny Frank odstaje nieco od swojego młodszego rodzeństwa. Jako pierworodne dziecko serii powinna być rozpieszczona, dobrze dopracowana, powinna stanowić wzór do naśladowania. Powinna to słowo klucz. Na szczęście jej następcy nie brali z niej dużego przykładu. Nie oznacza to jednak, że ta książka jest zła. Ma swoje zalety i momenty, jednak Bonda przyzwyczaiła mnie do czegoś więcej.

Pierwsza część widocznie odstaje od swoich następców. Brakuje jej złożonej i szczegółowej historii, mocno skupiającej się na każdej poszlace i podejrzanym. Nie ma w niej głębi, ukazującej wydarzenia z różnych perspektyw. Przedstawiany przez Bondę świat nie wydaje się tutaj tak do granic możliwości realistyczny, wypełniony informacjami i faktami, które wręcz edukują czytelnika. Na szczęście autorka rozwinęła skrzydła i z każdym kolejnym dziełem opisującym wypadki profilera dostajemy coraz to piękniej skrojoną dawkę emocji.


Sama fabuła jest dość intrygująca i potrafi mocno wciągnąć. Osadzenie historii gdzieś między światem telewizji, polityki, bezkompromisowego biznesu i celebryctwa, które oglądamy na ekranach, a sielskim obrazem prostej polskiej wsi, dodaje książce rumieńców. Z którego z tych światów pochodzi morderca? Czy ma pospolitą twarz szarego człowieka, czy nabotoksowane usta, uśmiechające się z pierwszych stron gazet? Ile morderstw tak naprawdę skrywają karty książki? Warto wziąć ją do ręki i przekonać się samemu.

Nie ważcie się jednak otwierać Sprawę Niny Frank na spisie treści! Jeden rzut oka wystarczy, by w głowie zarysowała się cała historia śledztwa, tytuły rozdziałów przypominają bowiem plan wydarzeń. Za to właśnie przyznaję pierwszą żółtą kartkę. Nie będziecie zaskoczeni na 181 stronie, bo siedemnaście kartek wcześniej widnieje nagłówek „Kazirodztwo”. Ze spisu treści dowiecie się również, kto znajduje trupa, a kto mordercę. Lepiej więc darować sobie tytuły zdradzające treść rozdziałów, zwłaszcza gdy fabuła wciąga na tyle, że niepotrzebne są ostre hasła zachęcające do dalszego czytania. I gdybym mogła, to wraz z tytułami wymazałabym też cytaty patronujące każdemu etapowi książki. Zupełnie nie rozumiem ich misji.


Rozumiem za to i przyklaskuję pomysłowi połączenia, specyficznego zazębiania się, poszczególnych części. Rozdziały powiązane są powtórzeniami, dla przykładu, gdy jeden z nich kończy się: „Nie chcę już być ofiarą. Hubert, widziałam twoją twarz ostatni raz” to następny zaczyna się słowami: „Ostatni raz widziałam jej twarz wykrzywioną złością i nienawiścią”. Ogromna szkoda, że autorce nie udało się zeswatać w ten sposób wszystkich rozdziałów i że niektóre z tych swatań wyszły raczej średnio – albo są to po prostu związki homoseksualne, ponieważ wiernie powtórzone są całe zdania.

Drugą żółtą kartkę wręczam tuż przed końcem meczu i poproszę o zejście z boiska dwa ostatnie rozdziały. Jakoś nie widzę sensu takiego zakończenia. Czy Katarzyna Bonda stwierdziła, że finisz książki był mało interesujący i wrzuciła na koniec bombę odłamkową, by podważyć sens całej opowieści? Można dopatrywać się w tym drugiego dna… i trzeciego, i czwartego, ale można też uznać to za tani, zupełnie niepotrzebny chwyt. Niech każdy rozsądzi wedle swego sumienia.

Koniec końców, cieszę się, że tę serię przeczytałam trochę od tyłu. Gdybym sięgnęła po Sprawę Niny Frank jako pierwszą, być może nie kupiłabym kontynuacji – poprawny kryminał, bez szaleństw i tyle. A tak mogę polansować się kompletem książek o Hubercie Meyerze. I wrócę kiedyś do twórczości Bondy. Mam w planach sięgnąć kiedyś po Pochłaniacza – niech pochłonie mnie tak, jak ta trylogia.


Sprawa Niny Frank
Katarzyna Bonda
Muza SA
2015

4 komentarze :

  1. Autorkę kojarzę ale książki nie miałam okazji czytać. W zasadzie rzadko sięgam po lektury tego typu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też wcześniej nie czytałam kryminałów. Jeżeli kiedyś mi się zdarzyło to już nie pamiętam. "Zaryzykowałam" z Bondą jak wydanie kieszonkowe "Tylko martwi nie kłamią" można było kupić w Biedronce za 9,99. I opłaciło się!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciągle mnie kusi by się zabrać za książki tej autorki. Wszędzie widzę pozytywne komentarze na jej temat i aż wstyd nie zapoznać się z chociaż jednym tytułem. ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja niestety przeczytałam tę książkę jako pierwszą;p Po skończeniu książki zaczęłam się zastanawiać po co Meyer był tam w ogóle potrzebny, skoro i tak do niczego się nie przydał. Zakończenie mnie całkowicie zniechęciło. Mimo wszystko sięgnęłam po "Florystkę". Znacznie lepsza, lecz i tak mnie nie zachwyciła. Chyba sobie po prostu daruję książki pani Bondy, bo jakoś nam nie po drodze:)

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!