piątek, 6 listopada 2015

Zniewalający kryminał

Wcześniej bardzo rzadko czytałam kryminały. Wszystko wskazuje jednak na to, że w przyszłości się to zmieni. Po objętości książek Katarzyny Bondy od razu mogę stwierdzić, że to mordercy. Przyszli mordercy mojego wolnego czasu, którym ochoczo oddam się w niewolę. Będę typową przedstawicielką syndromu sztokholmskiego.


To, co podoba mi się najbardziej w świecie jaki opisuje Bonda w Tylko martwi nie kłamią, to jego niezwykła szczegółowość i realizm. Czuć na każdej stronie, że autorka postarała się by wiedzieć o czym pisze, nie może wyprzeć się swoich reporterskich korzeni. Postacie pojawiające się w książce są okrutnie prawdziwe, mówią i zachowują się jak typowi przedstawiciele planety Ziemia. Nawet imiona postaci nie są z Księżyca – to tradycyjne Magdy, Marty, i jakże polski Waldemar z wąsem.

Jak to już bywa w tego typu książkach, bohaterów podzielić możemy na złych i dobrych. W lekturach, które czyta się wolno, a zapomnieć chce się szybko, postacie z ciemnej strony mocy mają wyłącznie pakiet wad, a zalety przydziela się tylko ich przeciwnikom. Katarzyna Bonda nie wprowadza podziału na czarne i białe, a jej świat jest wielowymiarowy. Pan psycholog, pani prokurator i pan policjant, czyli główni bohaterzy obsadzeni w rolach „dobrych”, mają sporo za uszami. Ich prywatne życia, choć nie są bezpośrednio związane ze śledztwem, zajmują sporą część tomu.

Jednych denerwować może takie odbieganie od głównego tematu, inni ucieszą się, że książka nie prowadzi nas prosto po nitce do kłębka, jednym wątkiem aż do ostatniej strony. Tylko martwi nie kłamią jest jak mozolnie utkany arras. Piękny arras. Taki, na który trzeba patrzeć długo, by dostrzec wszystkie szczegóły, ale każda minuta poświęcona na jego oglądanie jest tego warta. Nawet jeśli spali się przy okazji kilka naleśników…

Akcja wciągnęła mnie tak bardzo, że czytałam w trakcie robienia obiadu, a nawet oglądając mecz siatkówki (a to naprawdę dużo znaczy), chodziłam z książką po całym domu, wykorzystując każdą wolną chwilę. Rozdziały kończyły się w tak niespodziewany sposób, że trudno było odłożyć lekturę na bok. Nawet kiedy Bonda opisywała historię Katowic, w których rozgrywa się akcja, to choć nigdy nie ciekawił mnie ten temat, czytałam jak zahipnotyzowana. I kiedy pani prokurator na trzeciej stronie z rzędu rozkminiała swoje dramaty uczuciowe, brnęłam dzielnie dalej. Gdy gęsto sypały się obce mi słowa ze śląskiej gwary, nie odrywałam wzroku od książki. Przez głowę mi nie przeszło, że tylu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się z kryminału. Już nawet pomijając sam zawód profilera policyjnego i jego metod pracy.


Na początku myślałam, że tytuł nie łączy się z zawartością książki, że to takie trochę chwytliwe hasło przyciągające uwagę i sugerujące gatunek literacki. Nic bardziej mylnego. Chociaż akapity pisane okiem podejrzanych w śledztwie, wydają się wyjaśniać zagmatwaną sprawę, a w połączeniu z ich oficjalnymi zeznaniami na policji już niemal jesteśmy pewni, że rozwikłaliśmy zagadkę, to jednak zgodnie ze słowami „tylko martwi nie kłamią”, każdy bohater skrywa sekrety, którymi nie chce się dzielić z czytelnikiem, a tym bardziej ze śledczymi. W pewnym momencie niemal już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek poznam prawdę o morderstwie Johanna Schmidta.

Ostatecznie jednak przed czytelnikiem wyłania się prawdziwa wersja wydarzeń, fakty układają się w całość… odnajdujemy ten Święty Graal. I choć bohaterowie wznoszą kieliszki za rozwiązane śledztwo, to wino powinno smakować im cierpko i palić przełyk. Ta zaskakująca końcówka książki jest najlepszym wyznacznikiem jej jakości.


Tylko martwi nie kłamią
Katarzyna Bonda
Wydawnictwo Muza SA
2015


2 komentarze :

  1. To prawda, książka jest świetna. Jednak po przeczytaniu jak na razie 3 książek Pani Bondy (4 w trakcie) śmiem twierdzić, że zakończenia są najgorsze. Pozostaje jeszcze kwestia interpretacji zakończenia, ponieważ uważam, że autorka poddaje zakończenie dowolnej interpretacji i domysłów czytelnika bo nie wszystko jest jednak jasne. No chyba, że wychodzą teraz moje braki w wyniku niedoczytania pewnych wątków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak najbardziej zgadzam się z tym, że zakończenia nie są jednoznaczne. Przestępca nigdy nie mówi "to ja zabiłem", więc mamy tylko zestaw poszlak i dowodów. W tym tygodniu skończyłam czytać brakujący element układanki o Meyerze (pierwsi stali się ostatnimi) - "Sprawę Niny Frank". Tam zakończenie jest...dziwne. Ostatni rozdział, zupełnie oderwany od reszty, podważa sens i istnienie całej historii. Według mnie średni to pomysł na zaskoczenie czytelnika zakończeniem.

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!