poniedziałek, 15 czerwca 2020

Ucieczka niemożliwa

Łukasz Orbitowski odsłania przed czytelnikiem niezwykle dramatyczną i pełną smutku wędrówkę. Bohater, uciekając od własnej tragedii, wikła się w nowe nieszczęścia i poznaje podobnych sobie nosicieli goryczy. Czy warto więc nurzać się w tej żałości?


Poprzez pierwszoosobową narrację Janka, podążamy przez dwie płaszczyzny akcji. Teraźniejszość przeszywana jest wspomnieniami, które co prawda nie usprawiedliwiają głównego bohatera, ale pozwalają odrobinę zrozumieć jego decyzje i irytującą pierdołowatość charakteru. Nie jest to typ osobowości, który się podziwia, to nie bohater-wzór, a raczej, ktoś, kim się gardzi. Wśród retrospekcji powtarza się jak echo kluczowy fragment historii, który za każdą repetycją odsłania nieco więcej i odkrywa nowe okoliczności. Wymowne „Trach” jest momentem zwrotnym życia Janka, przyczyną ucieczki – wyjścia z dotychczasowego życia.

Powieść czyta się bardzo dobrze, przede wszystkim za sprawą świetnie przemyślanej i umiejętnie rozegranej konstrukcji akcji. Za każdym razem, gdy główny bohater zmienia miejsce pobytu, Exodus zyskuje nowe otwarcie, na nowo wciąga i ekscytuje, dzięki czemu czytanie nie nuży i cały czas trzyma w napięciu. Idealnie dozowana warstwa retrospektywna jest jeszcze bardziej intrygująca, zwłaszcza że narrator kieruje słowa bezpośrednio do postaci ze swojej przeszłości. Narastająca ciekawość i chęć poznania historii Janka, pcha czytelnika wprost do momentu, w którym to, co było, łączy się z teraz.


Kolejne miejsca, w których pojawia się Jan, ukazują nam różne fazy jego radzenia sobie z tym „trach”, odkrywają jego słaby charakter i wady. Nie można zastosować tutaj klasycznego szablonu etapów żałoby wypracowanego przez psychologów. Berlin nie symbolizuje szoku i wyparcia, obóz dla uchodźców nie przedstawia gniewu i buntu, z którym bohater nie może sobie poradzić, bezdomność w Słowenii to nie etap targowania i poczucia stabilizacji, Grecja nie jest miejscem depresji i żałoby. Może tylko ostatni etap jest namiastką rzeczywistej adaptacji i świadomością tego, co się stało.

Sposób obrazowania miejsc akcji skupia się bardziej na tym, co się w danej przestrzeni dzieje, niż na tym, jak ona wygląda. Mimo skąpych opisów nie miałam jednak problemu wczuć się w klimat. Atmosfera stworzona przez Orbitowskiego sama rysowała brud, bałagan, chaos i pot spływający po czołach bohaterów. Te scenerie trzeba było poczuć, a nie zobaczyć i wydaje mi się, że pisarz zachował w tym odpowiedni balans, dzięki któremu czytelnik nie traci z oczu tego, co najważniejsze i nie przytłacza się nadmiarem opisów i charakterystyk.


Nie ważne jednak, gdzie zawita główny bohater, tam poznaje ludzi, którzy podobnie jak on mierzą się ze stratą. Dzięki temu uzyskujemy jeszcze szerszy przekrój ludzkich słabości, obserwujemy różne sposoby radzenia sobie z bólem, różne odcienie rozpaczy. Choć jedne postacie niebezpiecznie brną w stronę karykatury, a inne wydają się tak realne, jakby skopiowano je kropka w kropkę z rzeczywistości, to przesłanie wybrzmiewa w nich jednakowo mocno. Jak pisała Szymborska – „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – póki życie nie postawi nas w sytuacji tragicznej, póki świat nie runie nam na głowę, nie dowiemy się, do czego jesteśmy zdolni.

Czy te sytuacje definiują nas jako ludzi? Czy tą wiedzą powinniśmy dzielić się z innymi, czy lepiej zachować ją dla siebie? Czy nasze doświadczenia graniczne to coś, czego możemy używać jako karty przetargowej do uzyskania wybaczenia? Być może odpowiedź znajdziemy w zakończeniu Exodusu.


Exodus
Łukasz Orbitowski
Sine Qua Non
2017

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!