wtorek, 5 lutego 2019

Nie zamieniam się

„Sensacyjna i pełna napięcia akcja nasycona jest elementami tajemniczości, grozy i niesamowitości”. Tak thriller definiuje słownik terminów literackich. I ni jak nie mogę przypisać tego pojęcia do książki Zamiana. Ani to thriller, ani powieść psychologiczna, ani romans, i najgorsze, że ten brak przynależności gatunkowej wcale nie działa na korzyść powieści – jest po prostu nijaka.



Akcja toczy się dwutorowo, w teraźniejszości i przeszłości. W retrospekcjach poznajemy dzieje kryzysu małżeńskiego i romansu głównej bohaterki, natomiast na poziomie teraźniejszości obserwujemy próbę reperacji związku, nieustannie zakłócaną wspomnieniami przywoływanymi przez tajemnicze przedmioty, które Caroline odnajduje w „wynajmowanym” domu. Fabuła biegnie po tych dwóch liniach, by w końcu odsłonić nam (nie)zaskakujące rozwiązanie. Dlaczego mam wątpliwości co do przewidywalności zakończenia?

Naprawdę niełatwo jest zaskoczyć współczesnego czytelnika. Kultura masowa dostarcza nam tak wielu koncepcji i schematów, że właściwie nie dziwi nas już wiele, z łatwością odgadujemy jeszcze przed połową książki jak powieść się zakończy, po dwóch odcinkach serialu wiemy kto z kim będzie, kto okaże się mordercą, kto kogo zdradzi… Pociągają nas łamigłówki i zagadki, które stawiają przed nami twórcy, nawet jeśli okazują się wtórne i mało odkrywcze. Lecz gdy odnajdujemy coś, co wychodzi poza sztampę i trafiamy na historię, której nie udało nam się przewidzieć, pojawia się to „łał”, jest szacuneczek, bo „panie autorze, zaskoczył mnie pan i zabawił”. Ale niech to będzie zrobione ze smakiem, bo na litość boską, gdy przez 230 stron piszesz o jednym, a potem nagle z kapelusza wyciągasz co innego, to wywołasz raczej rozczarowanie, a nie zaskoczenie. Podejmujesz grę z czytelnikiem, wpuszczasz do labiryntu, dajesz mu rebus, a potem nagle mówisz, że praktycznie nie można było go rozwiązać, bo specjalnie tak to skonstruowałeś. Dlatego właśnie rozczarowałam się „zwrotem akcji” w Zamianie.


Dodatkowo przez większość książki głównej bohaterce nie zagraża żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, nie czyha na nią żadna katastrofa, a jedyne co realnie jej zagraża to ostateczny rozpad związku. Ale nie odczujemy raczej, że Caroline naprawdę zależy na mężu, więc właściwie nie ma żadnego dramatu. Akcja zaczyna przyspieszać dopiero po nagłym wystrzale z armaty i wprowadzeniu zaskoczenia znikąd (no dobra, muszę być szczera, jest jedna maleńka, maciupeńka przesłanka, ale nie ma szans, że ktokolwiek coś na jej podstawie wywnioskuje). Dopiero wtedy z papki romansowości i nijakości wynurza się odpowiednie tempo powieści, pojawia się realne zagrożenie. W końcu na ostatnich stu stronach mogą pojawić się ciarki – ale czy się pojawiają?


Rebecca Fleet nie porwała mnie także konstrukcją bohaterów. Nie potrafiłam uwierzyć w opisaną przez debiutantkę miłość ani tę damsko-męską, ani rodzicielską. Nie dowierzałam psychicznym rozterkom postaci, bo choć pierwszoosobowa narracja przesycona jest opisami stanów uczuć, to wydają się one niedostateczne, jakby nie odpowiadały realnej skali wydarzeń. Nie mogły zostać przecież odkryte w całości, bo tuszowały tajemnicę. Być może tu właśnie został pogrzebany sukces Zamiany. Sami przed sobą i wśród własnych myśli nie skrywamy niczego, nie potrafimy wymazywać pewnej części uczuć i wspomnień, dlatego, gdy głos oddaje się bohaterom, ale każe się im trzymać emocje na wodzy, to wychodzi bardzo sztucznie. Może narracja umieszczona na zewnątrz świata przedstawionego uratowałaby sprawę?


Ostatecznie jedna trzecia książki jest poprawna. Dla mnie to za mało. Ale może wystarczająco by zapełnić zimowy wieczór, dostatecznie by być relaksującym czytadłem i odskocznią od lektur większego kalibru?


Zamiana
Rebecca Fleet
Marginesy
2019


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!