poniedziałek, 16 października 2017

Nocne światła

Są takie książki, w których już pierwsze zdanie, akapit czy strona mówi nam, że to będzie bardzo przyjemna lektura. Kilka na pozór niedbale skleconych zdań, a my już wiemy, że to jest to. Żulczyk wciąga.



Świat zbudowany z pięknie opisanych postaci

Lubię ten typ bohatera, w jaki odziany jest Jacek – zły, ale nie sposób go nie lubić. Uwodzi czytelnika jasnymi punktami swojego charakteru, bo przecież jest to człowiek z zasadami, szczery, dowcipny, schludny, robi karierę, dobrze zarabia… gdyby tylko nie dilował i nie trzymał w schowku tej spluwy, to niemalże cud kawaler – marzenie każdej panny na wydaniu.

Nasz główny przesympatyczny bohater ze względu na swój, nazwijmy to zawód, ma kontakt z wieloma różnymi ludźmi. Każde takie spotkanie przysparza okazji do delektowania się wspaniałymi charakterystykami postaci, jakie Żulczyk roztacza przed czytelnikiem. Autor skupia się właściwie bardziej na cechach wewnętrznych niż zewnętrznych. Analizując kilka detali, otwiera przed nami świat, który kryje się za daną postacią, pojawiają się barwne przykłady i porównania, często gorzkie i dosadne, ale zawsze w punkt. Każdy bohater dostał coś, co go wyróżnia, czy to jakiś element wyglądu, czy zachowania – funkcjonuje tutaj prosta zasada – czasem jeden detal znaczy więcej niż szczegółowa charakterystyka. Dodatkowo pierwszoosobowa narracja sprawia, że całą tę trafność obserwacji przypisujemy Jackowi.


Sumą wszystkich postaci pojawiających się w Ślepnąc od świateł jest brutalna rzeczywistość stolicy nocą, wciągającej i tankującej co tylko się da. Od studenciaków, słoików, skorumpowanych policjantów przez bandziorów i mafię. Postacie z show-biznesu? Oczywiście. Autor prowadzi intrygującą grę z rzeczywistością. Szczegóły opisu postaci sprawiają, że wiążemy je z prawdziwymi ludźmi, choć nigdzie nie ma takiej bezpośredniej sugestii. Kilku bohaterów po prostu automatycznie kojarzy się z tymi, których oglądać możemy na szklanym ekranie i okładkach pism.

Już od pierwszych zdań Ślepnąc od świateł wiedziałam, że oślepi mnie styl, w jakim napisana jest ta książka.

Do mojej listy czytelniczej dopisałam wszystko, co wyszło spod ręki Żulczyka. Sposób, w jaki pisze, jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Cały wachlarz środków stylistycznych, leksykalnych, składniowych... łączy się w ogromnie interesującą i smakowitą całość. To cudowna ochłoda po książkach akcji rozgrzanych do czerwoności od czasowników i pędzącej na oślep fabuły, która nie ma czasu przystanąć i opowiedzieć nam czegoś ładnego.


Wywody wewnętrzne bohaterów i opisy otaczającego ich świata wcale nie spowalniają tempa narracji. Jeżeli są dobrze napisane, stanowią manifestację kunsztu autora i odróżniają go na tle setek innych książek. Bardzo brakuje mi tego u innych pisarzy, których nazwiska zapominam już w trakcie lektury, bo nie znajduję u nich tego stempla wyjątkowości, wyróżników ich własnego stylu – są tylko pomysłodawcami ciekawej historii, którą ubrali w przeciętną warstwę słowną.

Rozpływam się tak bardzo nad stylem Żulczyka, pomijając przy tym fabułę książki i jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że nic ciekawego się tam nie dzieje. A gdzie tam! Do podkreślenia jest na pewno realizm zdarzeń, który skłania czytelnika do myśli, że historia oparta jest na faktach, że to się mogło zdarzyć na prawdę. Fajnie w tym kontekście działa też zakończenie, jest naturalne i niewydumane – po prostu życiowe.


Pochłaniałam kolejne karty Ślepnąc od świateł i już właściwie nie wiedziałam, na czym najbardziej mi zależy: czy chcę po prostu poznać zakończenie, dowiedzieć się czegoś więcej o głównym bohaterze, czy po prostu obcować ze stylem Żulczyka, nacieszać się tymi porównaniami, filozoficzną rozprawą na temat życiowych wartości i brania na widelec tematów tabu. Chciałam i nadal chcę więcej.


Ślepnąc od świateł
Jakub Żulczyk
Świat książki
2014

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!