niedziela, 21 maja 2017

Czerwona świnka

Książka Ludvika Vaculika to wspaniała powieść metaforyczna, historia, której nie można czytać jedynie powierzchownie – żeby dobrze zrozumieć intencje autora, trzeba wgryźć się w ukryty sens i odszukać drugie dno. Nie dajmy zwieść się pozorom książeczki dla dzieci – Świnki morskie nie są dla dzieci!



Przyznam, że na początku lektury byłam odrobinę skonsternowana. Oto autor zwraca się wprost do dziewczynek i chłopców, tłumaczy zwroty i słowa, które mogą sprawiać problem najmłodszym (jak np. kondensacja czy obligatoryjny), prowadzi narrację niczym bajkę – radosną opowiastkę o nieco zakręconej rodzinie, którą czyta się dzieciom przed snem. Czy to znów mój czytnik e-booków szaleje i zamiast obiecanej literatury pięknej na miarę Franza Kafki wyświetla mi bajeczki? Ten stylizacyjny chwyt w Świnkach morskich wyjaskrawia i podkreśla prawdziwe przeznaczenie książki, dodatkowego znaczenia nabiera nie tylko treść, ale i plan wyrażania.

Autor pełni rolę narratora, bawi się formą i niejednokrotnie puszcza oko do czytelnika. Stworzony przez Vaculika główny bohater, pisze o tym, jak pisze. Notatki, które sporządza i jego „doświadczenia" ze świnkami to właśnie ta książka. Czeski bankier oprowadzający nas po świecie, mówi wprost, że dawkuje informacje i powoli odsłania kolejne zawiłości. W pewnym momencie przyznaje nawet, że być może popełnił błąd, wybierając narrację pierwszoosobową i tłumacząc swoje postępowanie, nagle przeskakuje na wywód trzecioosobowy (choć na szczęście tylko na chwilę). Mamy wszelkie powody do tego, by wierzyć, że książka skierowana jest do dzieci, a osobą, która kieruje do nas słowa, jest sam Vaculik. Pozornie i nadawca i odbiorca książki jest wyraźnie zdefiniowany, ale w rzeczywistości nic z tego nie jest prawdą.


Tak naprawdę bowiem autor pod przykrywką lekkiego i frywolnego opowiadania dla najmłodszych ukrył gorzkie refleksje na temat rodzicielskiej odpowiedzialności, sensu ludzkiego istnienia i świata, a nade wszystko systemu komunistycznego, który trwał w najlepsze w czasach, gdy czeski pisarz pracował nad Świnkami.

Jak powszechnie wiadomo, życie w tamtych czasach do najlżejszych nie należało – również dla świnek morskich. Drobne zwierzątka, tak przecież kochane przez całą rodzinę, stają się przedmiotem rozważań i badań Vaszka. Z początku zwykłe zabawy i harce z domowymi gryzoniami, przeradzają się z czasem w prawdziwe testowanie zdolności, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Sielanka powoli zamienia się w horror. Wkraczamy na grząski teren, coraz mniej jest już zwrotów do najmłodszych – dzieci powinny już spać, teraz czas na lekturę dla dorosłych. Bardziej wrażliwym na cierpienie zwierząt radzę nie wczytywać się zbyt dokładnie w niektóre akapity. Atmosfera zaczyna gęstnieć, a wypowiedzenie na głos hasła „znęcanie się nad zwierzętami” byłoby uzasadnione. Nie odpowiadajmy jednak okrucieństwem na okrucieństwo – odpuśćmy Vaculikowi, przecież nie dla własnej przyjemności pisał te linijki. Zagłębmy się w metaforze, a nie w znaczeniu dosłownym.


Oprócz samych zwierzątek, ogromną dawkę analogii dostarcza miejsce pracy głowy rodziny – Bank Narodowy oraz matki – szkoła. Dzieją się tam rzeczy co najmniej dziwne. Pojawia się suspens, trochę tajemnicy, niedopowiedzeń, trochę kryminału. I nawet można odnieść wrażenie, że jest tego za dużo, choć to zupełnie nie z powodu ilości zdarzeń, a raczej poziomu ich skomplikowania.

Naprawdę można poczuć, że już nie wiadomo o co chodzi. O wiele łatwiej jest pojąć konkretne fragmenty, wydobyć z nich ukryte znaczenie, połknąć, przetrawić, zrozumieć. Całość jest trochę bardziej ciężkostrawna i połączenie wszystkich kropek może wydawać się nie do wykonania. Tak czy inaczej, warto próbować, bo sama konstrukcja powieści, jak i jej podszyta symboliką treść jest czymś naprawdę niesamowitym.


Świnki morskie
Ludvik Vaculik
Stara Szkoła
2016


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!