niedziela, 26 lipca 2015

Narkotyk, który nie uzależnia

Często zapaleni czytelnicy przyrównują książki do narkotyków. Twierdzą, że uzależniają, ciągle chce się ich więcej, częściej, coraz lepszej jakości. Po prostu nie można oderwać od nich myśli. Są i tacy, którzy otwarcie mówią, że po książkach mają kaca. I nagle trzymam w rękach coś, co „gdyby heroina potrafiła pisać, to byłaby jej powieść” i czuję, że diler mnie oszukał.



Zacznę od pozytywów. Bardzo cieszy me oczy okładka książki, głównie jej front. Podobają mi się umieszczone na niej kolory. Intensywny, neonowy róż dobrze zgrywa się z ciemnym wrzosowym fioletem, który go ujarzmia i przywołuje do porządku. Na wewnętrznej stronie obwoluty różowy spuszcza się jednak ze smyczy, razi w oczy, otumania i przyprawia o zawroty głowy. Zupełnie jakby miał zapowiadać narkotyczną zawartość książki.

Jednak karty debiutu Thayil’a nie zahipnotyzowały mnie ani odrobinę w sposób, jaki zrobił to krzykliwy róż. Narkopolis było bardziej jak tylna część jego okładki. Rozsypanka z cycków, męskich narządów płciowych, narkotycznych artefaktów, narzędzi zbrodni i nie wiadomo czego.


Obiecano, że to: halucynogenna opowieść, w której w oparach opiumowej fajki poruszamy się po zakazanych dzielnicach Bombaju. Miasta pełnego seksu, perwersji, uzależnienia, śmierci, ale też miłości i szaleńczej namiętności. Dwóch ostatnich spośród wymienionych, raczej nie można tam znaleźć. A przydałyby się bardzo. Na zasadzie kontrastu uwypukliłyby wszelkie zwyrodnienia zamieszkujące Bombaj.

Podobną rolę miały pewnie do odegrania ostre i wulgarne wypowiedzi niektórych bohaterów. Takie ot sobie, wypowiedzi o wyższości „pizd” nad „cipami”, lub mądrości w stylu Paulo Coelho, ale z pazurem: Trzeba zaakceptować fakty, a fakty są takie, że życie to żart, pieprzony kiepski dowcip, gówniana zgrywa. Nie ma co brać go na serio, bo cokolwiek się zdarzy, i mówię poważnie, cokolwiek się, kurwa, zdarzy, puenta i tak jest ta sama: schodzisz stąd na leżąco. Te wszystkie teksty wydawały mi się sztuczne i jedyne wrażenie, jakie na mnie wywarły to obrzydzenie, nie do mrocznego Bombaju, a do samej książki.


Najbardziej w Narkopolis zaskoczył mnie sam początek. Autor uparł się, żeby postawić tylko jedną kropkę w całym prologu. Przez osiem stron, 228 linijek tekstu, ciągnie się jedno dłuuuuugie zdanie. W międzyczasie pada około 340 przecinków, ale kropka jest tylko jedna. Uparł się. Nie widzę innej możliwości. W miejscach, gdzie prosi się o soczystą kropę, postawił średniki. Prolog jest „tylko” jednym zdaniem. Kropka.

Niby nie ma się czemu dziwić, w końcu miały być „Długie, odurzające zdania”. Ale kto by się spodziewał aż ośmiu stron? I gdzie leży granica dobrego wychowania w interpunkcji? Po ilu wersach wypada w końcu postawić tę kropkę? Dalej nie ma już takich anomalii, żadnego „odurzania” brakiem kropek. Pojawiają się dość regularnie i Bogu dzięki za to.

Skoro już padło, nadaremnie użyte, to można teraz zacząć rozprawiać o religiach. Te mieszają się w Bombaju okrutnie, co prowadzi do wielu konfliktów, a w końcu do hindusko-muzułmańskiej wojny. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest jeszcze chrześcijaństwo i inne odłamy oraz sekty wymienionych wyznań. Żałuję, że ta mieszanka kultów nie została opisana dokładniej przez Thayil’a.


Co mnie odrobinę zdziwiło to fakt, że indyjska metropolia lat siedemdziesiątych nie jest jedynym tłem wydarzeń. Część książki przenosi nas w nieco wcześniejsze czasy do komunistycznych Chin. Poczytamy tutaj sporo o partii Mao Tse-tunga i życiu w ówczesnym państwie chińskim. Trochę nie rozumiem po co autor zabiera nas w tę podróż. Wolałam zostać w stolicy Maharasztry, z nadzieją że w końcu poczuję to miasto.

Niemały problem miałam z obcojęzycznymi słówkami w tekście, które momentami ścielą się gęsto. Nikt nie pofatygował się by zapisać ich tłumaczenia. Czasem można domyślić się z kontekstu, w bardziej intrygujących przypadkach pomocy szukałam w Internecie, lecz i tak nie udaje się znaleźć objaśnienia każdego z nich. Większość jest w hindi lub marathi, ale użyto też pewnie slangu i języka potocznego. Nie ma opcji by zrozumiał to zwyczajny polski czytelnik.


Najwidoczniej jednak całość książki dobrze rozumieją prawdziwi krytycy literaccy. Narkopolis znalazło się bowiem w finałowej szóstce nominowanych do Nagrody Bookera 2012, w tym samym roku zakwalifikowało się również do Man Asian Literary Prize, a rok później do Hindu Literary Prize. Jeey Thayil otrzymał także za swoją debiutancką powieść DSC Prize for South Asian Literature.

Osobiście książce tej nie przyznałabym żadnej statuetki. Narkotyk, który sprzedał mi Thayil w ogóle na mnie nie podziałał. Nie oszołomił, nie zakręcił w głowie, a nie szukałam przecież wrażeń na poziomie „Mocarza”. Narkopolis przypomniało mi raczej te gumy do żucia wyglądające jak papierosy.


Narkopolis
Jeet Thayil
Wydawnictwo W.A.B.
2015

1 komentarz :

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!