środa, 15 kwietnia 2015

Trzy domki z kart

Dawno, dawno temu pewien polityk postanowił napisać książkę. Tak właśnie zaczyna się historia najpopularniejszego domku z kart, a może raczej trzech domków z kart tworzących jedną całość.



Choć style tych domów wydają się zupełnie różne, to jednak doskonale łączą się i przenikają nawzajem. Wspólnie tworzą ogromną twierdzę, azyl dla korupcji, manipulacji i chorej determinacji. Azyl dla współczesnej polityki.

Pierwsze 48 kart – rozdziałów

Michael Dobbs rzuca nas w wir kończącej się kampanii wyborczej i przedstawia postacie w różny sposób biorące w niej udział. Trudno którąkolwiek z nich polubić od początku do końca, trudno znaleźć ulubieńca. Francis Ewan Urquhart na pewno zafascynuje, może wzbudzi jakiś dziwny szacunek czy podziw, ale na tym etapie jeszcze nie poczujemy się współuzależnieni od władzy. Na to jeszcze przyjdzie czas.

Jednak gdy spędzamy go z bohaterami politycznych salonów Wielkiej Brytanii, mija bardzo szybko. Okazuje się, że Right Honourable Gentlemen, czyli Wielce Szanowni Panowie, nie są wcale prawi ani honorowi, a tym bardziej już żadni z nich dżentelmeni. FU jako rzecznik dyscypliny klubowej potrafi bardzo dobrze wykorzystać wiedzę o ich słabostkach i nieprzyzwoitych skłonnościach. Równie pięknie radzi sobie z młodą, ambitną dziennikarką. Zręcznie pogrywa otoczeniem, jakby był lalkarzem tego teatrzyku.

Polityka wymaga poświęcenia. Poświęcenia innych rzecz jasna. To, co człowiek może osiągnąć, poświęcając się dla ojczyzny blaknie przy tym, co można uzyskać, pozwalając innym by poświęcili się pierwsi.

Spodobał mi się świat wykreowany przez Dobbsa. Choć nie wiem, czy historia nie zatoczyła czasem koła i autor, uaktualniając książkę, nie zaczerpnął nieco z jej zekranizowanych wersji. W porównaniu do wydania z 1989 podobno ulepszono odrobinę narrację, ubarwiono postacie i zaostrzono dialogi. Dodatkowe podejrzenia budzi okładka. Skoro tak bardzo upodobniono ją do amerykańskiego hitu, to co mogło zadziać się w środku? Może to po prostu moja niechęć do filmowych okładek, ale czy to nie głupie, że grafika nijak ma się do treści? A może to czytelnik upadł tak nisko, że nie znajdzie na półce pierwowzoru ulubionego serialu, jeżeli mu go podobnie nie zapakować? Trudno się potem dziwić, że niektórzy myślą, iż na kartach książki również spotkamy Francisa Underwood'a. Taką właśnie wtopę zrobiła swojego czasu Legalna Kultura, organizując konkurs, gdzie jedną ze zdobyczy była książka Dobbsa.

Nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na pozostałe dwa tomy przygód Urquhart'a. Na razie Znak nie obwieszcza nadejścia Rozgrywając królem, czy raczej To Play the King, jeśli zamierzają pozostać przy anglojęzycznych tytułach. Na pocieszenie jest jednak ekranizacja BBC, bez której te kolejne części nigdy by się nie pojawiły, albowiem w dawnym oryginale FU ginie skacząc z dachu na końcu pierwszej książki.

Cztery karty po 55 minut

Ekranizacja pełną gębą, taka, jakie uwielbiam. Wierna i wciągająca równie mocno, jak jej pierwowzór. Nie wiem, czy niektórzy, zamieniając słowo na film boją się dokładnie je odwzorowywać i myślą, że film znudzi fanów książek. Nie mnie decydować czy dobrze robią, ale nie podoba mi się to, co stało się z serialową Grą o tron. W pierwszym sezonie słyszysz dialogi wyjęte z książki, a później serial zaczyna żyć własnym życiem. Dom z kart idealnie przedstawia postacie powołane do życia przez Dobbsa. Lekkie zmiany, jakich dokonał scenarzysta, dodają jedynie smaku.


Najwięcej blasku nadaje jednak Ian Richardson grający główną rolę. Całkowicie zasłużył na Nagrodę BAFTA przyznaną mu w 1991 r. Mistrzowsko zagrał sceny, gdy patrząc wprost na widza, wyjawia tajniki politycznych gierek. Tak proszę państwa, to nie w amerykańskim House of Cards zburzono tę czwartą ścianę. Można jednak stwierdzić, że w obu przypadkach nieco inaczej posłużono się tą metodą. W Domu z kart bezpośrednie przemawianie do widza pojawia się zdecydowanie częściej. Urquhart staje się niemal przewodnikiem po świecie polityki, a jego monologi mogą nawet momentami przytłaczać. Ale nadrabia cudownym wdziękiem oraz każdym szelmowskim uśmiechem, który wydaje się mówić: jesteś głęboko w dupie. Jestem ciekawa jak szybko i wy zaczniecie uśmiechać się wraz z nim.

Cała ta wszechobecna brytyjskość: kapelusze, tytuły lordów, rodzina królewska, historyczna Downing Street, a i owszem, cudowny akcent – świetnie kontrastują z manipulacją, zdradą, korupcją i zepsuciem, które symbolizują pojawiające się w kadrach miniserialu szczury. Uwiódł mnie także nieodparty urok lat 90. Jednym zabraknie kującego w oczy seksapilu pań i skrojonych na miarę garniturów, a drudzy będą rozkoszować się zbyt dużymi, wiszącymi prochowcami, twarzami niezamaskowanymi makijażem, taką piękną prostotą i zwyczajnością. Bo przecież najnowsze wydanie historii FU dalekie jest od prostoty.

Trzynaście kart z 2013 roku

Nie trzeba się chyba rozpisywać o amerykańskim House of Cards. Jeżeli ktoś nie oglądał, to pewnie chociaż słyszał o niezwykłości tego serialu. Uwspółcześniona historia Francisa łączy w sobie uprzedzające ją dwie wersje i dodaje jeszcze szaleństwa współczesnego świata. Mamy tutaj smaczki takie jak homoseksualizm, ostra pogoń za karierą, głębokie dekolty i ich właścicielki, które potrafią odpowiednio wykorzystać ten atut. Podkręcone zostało wszystko, więcej agresywnych dynamicznych postaci, wszechobecne media. Już sam fakt, iż serial został emitowany przez telewizję internetową, mówi bardzo wiele o jego nowoczesności.

Może przez to, iż jest w tym serialu tak wiele rzeczy, nie wiem, do którego momentu mogę bezpośrednio porównywać go z poprzednikami. Po 400 stronach książki Francis osiąga to samo co w czterech odcinkach ekranizacji BBC, a porównywalny sukces w wersji US zajmuje mu już dwa sezony. A przecież główne wątki są podobne. Dziennikarka, polityk z uzależnieniami, walka z konkurencją na pożądane stanowisko.

Cieszy, iż z każdą kolejną wersją przygód FU widzimy rosnące znaczenie kobiecych postaci. W książce były bardziej niewidoczne jakby na drugim planie, często naiwne, pod wodzami swych mężów. Brytyjska ekranizacja dała im większy udział w biegu wydarzeń. Natomiast House of Cards z charyzmatyczną Claire Underwood i innymi mocno zarysowanymi kobiecymi rolami pokazało już pełne równouprawnienie.

Najlepiej zbudowany domek?

Trudno mi oceniać, które wydanie FU króluje nad innymi. Każde kolejne jest bogatsze o różne elementy, ponieważ brało co najlepsze ze swoich poprzedników. Dobbs czerpał inspirację z życia i własnych doświadczeń, twórcy Domu z kart uatrakcyjnili niektóre wątki, a po dwudziestu pięciu latach powstała współczesna wariacja, pełna nowych zawirowań i atrakcji. Wszystkie te wersje uzupełniają się wzajemnie i dopiero obraz zbudowany z całości w pełni zadowala.

Jeżeli jednak miałabym wybrać swojego faworyta, to będzie nim ekranizacja BBC. Moja wyobraźnia nie potrafiła tak mocno popracować, by stworzyć geniusza zła, jakiego zagrał Ian Richardson – dlatego stawiam tę wersję wyżej niż książkę. I niestety genialne wrażenie po pierwszych spotkaniach z Underwoodem zatarł mi rozczarowujący trzeci sezon. Co zostało zobaczone, nie może zostać odzobaczone, a jakoś nie potrafię pozbyć się wrażenia, że ktoś tu przekombinował.


House of Cards
Michael Dobbs
Znak
2015
Dom z kart (UK)
Andrew Davies
Paul Seed
1990
House of Cards (US)
Beau Willimon
David Fincher i inni
2013


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!