czwartek, 20 sierpnia 2020

Korona Gór Polski

Przy okazji trwających wakacji postanowiłam skreślić kilka słów o moich ulubionych destynacjach wypoczynkowych i wspaniałym odkryciu, dzięki któremu nigdy nie mam wątpliwości, gdzie wybrać się na urlop.


Dwa lata temu, już nie pamiętam jakim zrządzeniem losu, trafiłam na listę szczytów Korony Gór Polski – to 28 szczytów poszczególnych pasm górskich znajdujących się w Polsce. Nie będę się rozwodzić nad historią tego zestawienia oraz nad tym, jak to się stało, że pewne szczyty, choć są najwyższe w obrębie swojego pasma, to nie znalazły się w KGP. Najważniejsze jest to, żeby te szczyty zdobywać! Nie ważne czy zapiszecie się do Klubu Zdobywców i będziecie dokumentować swoje „szczytowania”, by zostać oficjalnym Zdobywcą KGP, czy jedynie dla własnej przyjemności będziecie odhaczać kolejne wierzchołki.

Często, gdy ktoś opowiada mi o swoich wypadach w góry, rozmowa kręci się wokół Tatr i Karkonoszy, czasem nawet mam wrażenie, że dla kogoś istnieje tylko Karpacz, Szklarska i Zakopane. I nie żeby było coś złego w tym, że tyle ludzi tam jeździ – to przecież piękne miejsca, ale tak wiele jest niedocenionego uroku w Rudawach Janowickich, tyle przepysznych naleśników do zjedzenia w izerskiej Chatce Górzystów (najlepsze, jakie jadłam w życiu!), tyle tajemnic w Górach Sowich. I nawet ta Ślęża, która dla wielu wrocławian jest jedynie przyjemnym miejscem na niedzielny spacer (główny szlak jest cały pokryty kocimi łbami), to zaatakowana od odpowiedniej strony, da nam wiele radości ze wspinaczki i skakania po skałkach.

Dzięki Koronie Gór Polski poznałam miejsca, o których wcześniej nie słyszałam, bo gdybym kierowała się jedynie wewnętrzną chęcią łażenia po górach, pewnie lądowałabym co wakacje w Tatrach, bo to przecież najwyższe góry w Polsce, więc można założyć, że dadzą człowiekowi najwięcej wrażeń – ale nie koniecznie. Jeżeli chodzi o strome podejścia, równie dobrze można się wybrać w Góry Kamienne czy Wałbrzyskie – wyglądają jak bąble wyrośnięte na matuli ziemi – pierw męczysz się i wypluwasz płuca na stromym podejściu na jeden szczyt, później schodzisz równie pochyłym zboczem, by cała akcja powtórzyła się od nowa – magiczne, wykańczające i piękne!


Inną sprawą jest niezwykła radość i satysfakcja, jaką daje planowanie takich wypraw. Opracowywanie idealnej trasy, która będzie zawierała w sobie wszystkie najpiękniejsze widoki na szlaku i najciekawsze miejsca w danym paśmie górskim. Niezawodna mapa-turystyczna, a już na miejscu prawdziwa papierowa mapka schowana w plecaku. Koniec końców czasu zawsze jest za mało, by zobaczyć wszystko i przemierzyć każdą drogę.

Wciąż mam niewyrównane rachunki z Sokolikiem, z którego mieliśmy zobaczyć wschód słońca, ale tak wykończyliśmy nogi dzień wcześniej, że nie daliśmy rady zerwać się z łóżek w środku nocy. Nadal czekam więc, by zobaczyć legendarne lasery, czyli promienie słońca przedzierające się między wierzchołkami drzew. Nie wyobrażam sobie niepowtórzenia wejścia na Śnieżnik, który zgotował nam widoczność na 15 metrów, tak że nawet nie potrafiłam odnaleźć charakterystycznej figurki słonika, umieszczonej na jego szczycie, nie mówiąc już o widokach na okolice. Koniecznie muszę pojechać jeszcze raz w Izery, ale tym razem przekroczyć granicę i zwiedzić je po czeskiej stronie. I ciągnie mnie wciąż przeraźliwie w Góry Sowie, bo to one przypomniały mi, jak bardzo lubię chodzić po wyżynach.

A gdy już zdobędziemy wszystkie szczyty Korony Gór Polski....? Jest przecież jeszcze Korona Sudetów, Korona Karpat czy nawet Korona Europy – nudy na pewno nie będzie.



0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!