czwartek, 4 czerwca 2020

Poległa

Dobra książka powinna pozostawiać w czytelniku ślad, edukować go i kształtować jego światopogląd. Niewątpliwie twórczość Elżbiety Cherezińskiej ugruntowała we mnie pewną postawę wobec popularnej literatury historycznej. Ale czy dlatego, że jej pisarstwo jest tak wartościowe?



Status mojego stosunku do pisarstwa Cherezińskiej ustawiam jako mocno skomplikowany. Na nieszczęście czytelników muszę go jednak choćby skrótowo opisać, ponieważ na jego fundamencie ugruntowała się w mojej głowie ocena Legionu. Ślady mojej pierwszej fascynacji powieściami kołobrzeskiej pisarki można odnaleźć na tej stronie. I gdy czytam je dziś, dopada mnie dziwne połączenie zażenowania i nieodpartej chęci odczynienia publicznego samobiczowania. Przyznaję, czytając po raz pierwszy cykl Odrodzone królestwo, bawiłam się przednio, przywiązałam się do bohaterów i skupiłam na walorach rozrywkowych książek. Jednak czort w ciele promotorki podrzucił mojej uczelnianej grupie tematykę pamięci historycznej, a ja niewiele myśląc, stwierdziłam, że sprawdzę jak to jest z tym średniowieczem u Cherezińskiej. Od czego by tu zacząć… heroizacja postaci, wartościująca fabularyzacja brnąca do powieściowej konwencji, anachronizmy, brak jasno wyznaczonych ram dla fikcji i faktu, personalne przekonania autorki…

We współczesnej – posthistorycznej – kulturze, w której przeszłość jest „polem walki” zawłaszczanym z jednej strony przez środowiska polityczne oraz mniejszości niegdyś wykluczane i wysuwane na margines społeczeństwa, z drugiej zaś przez zawodowych historyków rywalizujących z amatorami, narracje historyczne podporządkowane zostają regułom wolnego rynku, a kluczowym zagadnieniem w ich odbiorze staje się kwestia atrakcyjności z punktu widzenia odbiorcy i wpisania się w popularną w danym czasie problematykę[1].


Jeśli nie zagłębimy się w żadne stricte historyczne źródło, to właściwie nie dowiemy się z Legionu nic, nie poznamy prawdy. Nie ma w nim bowiem żadnych przypisów i źródeł – gdy pojawia się wycinek artykułu z gazety, nie wiemy, czy owo czasopismo jest zmyśleniem pisarki, czy autentycznym świadectwem historii. Jedynie w końcowym słowie odautorskim pada kilka stwierdzeń, dość powierzchownie wskazujących gdzie zadziałała fantazja, a gdzie odwzorowano historyczną prawdę. Dla mnie to za mało.

A teraz postarajmy się faktograficzną wierność odłożyć na bok, nie wnikać w skomplikowaną siatkę polityczną i przejdźmy do książki Legion. Niech w dwuszeregu ustawią się środki stylistyczne, niech kolejno odliczą bohaterowie, ruszaj recenzencka partyzantko!

Opisy przyrody i otoczenia często przypominają didaskalia – krótkie zdania czy równoważniki zdań, czasem tylko jeden rzeczownik lub seria rzeczowników raz za razem oddzielona kropkami, jak wystrzelona z karabinu. Nie jestem wielką fanką takiego sposobu obrazowania świata przedstawionego. Te żołnierskie słowa niby mają pomóc wczuć się w klimat, niby pokazać, że nie ma tu czasu na takie bzdety, podkreślić, że najważniejsza jest akcja i poczynania bohaterów, niekoniecznie oni sami.


Niestety nie ma też czasu na zagłębianie charakterów i psychiki licznych postaci. Poznajemy dokładnie ich przekonania polityczne i zapatrywania na przyszłość ojczyzny, ale brakuje im zaplecza uczuć, tej człowieczej cząstki, która sprawi, że będą dla czytelnika czymś więcej, niż tylko nośnikiem idei. Dlatego minęło sporo stron, nim jakikolwiek bohater zyskał moją sympatię na tyle, bym nie mogła doczekać się kontynuacji jego poczynań – a gdy już z zainteresowaniem śledziłam wątek Feniksa, nagle został urwany. Jego przedłużeniem była historia Poli, która w naturalny sposób mnie zainteresowała, ale później wszystko się rozmyło wśród plątaniny wątków, a Feniks gościł jedynie na kilku stronach wciśniętych, jakby niepotrzebnie, między historie partyzantów. Losy miłości, która ciągnęła dla mnie całą książkę i stanowiła główny wątek, uległy pod naporem pistoletów i dział.

I nie w tym rzecz, że partyzanci wygrali z wojennym romansem. Sposób, w jaki mieszają się fabuły poszczególnych postaci, kiedy jakaś się pojawia, znika, powraca, jak często i jak długo występuje – według mnie coś gra fałszywie w tej sieci wątków. Drażni mnie ta niekonsekwencja, nierówność, niestaranność? Jakkolwiek to nazwać, konstrukcja powieści i sposób prowadzenia narracji nie są według mnie dobrą stroną Legionu.

Nie potrafię przejść też obojętnie nad redakcją techniczną tego e-booka. Partie Legionu czytałam mężowi na głos – jestem takim jego audiobookiem, który sam się odpala w trakcie długich podróży samochodowych. I to wszystko, co podczas samotnego przebiegania po tekście lekko zakłuje, to w trakcie nieudolnych prób dorównania Jackowi Rozenkowi, zwala człowieka z nóg. Bo cóż to za tragiczny zapis dialogowy:


A niestety nie jest to jednostkowy przypadek.

Wszystko, co najcenniejsze w tej książce, nie jest zasługą pisarki. Doceniam jej ogromny wysiłek i trud włożony w gromadzenie materiałów i porządkowanie zebranej faktografii, ale to nie poszło w dobrą stronę. Znów górę wzięła chęć zabawienia czytelnika okryta płaszczem troski o zapomnianą historię. Coraz mniej wierzę w wielką misję odczarowywania przeszłości Polski, a coraz więcej dostrzegam zimnej wydawniczej kalkulacji.


Legion
Elżbieta Cherezińska
Zysk i S-ka
2013

Źródła:
1. E. Stanios-Korycka, Między pamięcią kulturową a kulturą popularną. Wybrane aspekty relacji na przykładzie sposobów kreowania Bizancjum w historiach alternatywnych, „Acta Humana” 5 (1/2014), s. 54.

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!