wtorek, 24 października 2017

Łamacz schematów

Niezwykle nieoczywista książka. Nie do porównania z jakąkolwiek, którą dotąd czytałam. Wymyka się spod wszelkich reguł i kanw panujących w literaturze, igra z nimi, naśmiewa się i pełna wesołości mknie sobie własnym tokiem, nie zważając na nic.


Tomasz Fijałkowski zbudował jedyny w swoim rodzaju świat, skonstruowany z alternatywnej historii Polski zmieszanej z elementami fantastyki – to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Polska wygrywa wojnę i staje się mocarstwem ze stolicą w Antipolis, chrześcijaństwo to niszowa religia, niemalże sekta, a wśród szarych obywateli kryją się ludzie z nadprzyrodzonymi zdolnościami, których werbuje tajemnicza Struktura. Zbliża się Zenit – trudno powiedzieć czym jest na prawdę – ale ma odmienić, może nawet zniszczyć świat. Brzmi bardzo interesująco, prawda?

Poznawanie świata, jaki kryje się na kartach Antipolis, nie jest wcale takie łatwe i oczywiste, czytelnik nie dostaje nic na tacy, żadnych obszernych wyjaśnień i opisów. Ze skąpych fragmentów próbujemy skleić całość, domyślamy się, dopowiadamy to, czego nie mówi wprost autor. Mogłoby się wydawać, że to zniechęcające i odpychające od lektury, ale jest wręcz przeciwnie – ta enigmatyczność jest jak magnes.


Bohaterów też poznajemy zdawkowo, skacząc od jednego do drugiego. Ledwie zrozumiemy światek jednej postaci, a już musimy zagłębić się w następny. Ale te fragmenty biografii zupełnie wystarczają, by chcieć więcej i niecierpliwie czekać kolejnych epizodów i przygód danej postaci. Wątki przeplatają się i przechodzą w stan uśpienia, by nagle wyskoczyć znikąd, wszystko jest zmiksowane i pocięte. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Na pozór porozrzucane fragmenty tworzą nieprzewidywalną, acz sensowną całość, która może bardzo się podobać.

Fijałkowski zastosował wiele ciekawych manewrów, dzięki którym Antipolis jest naprawdę wyjątkowe. Próżno szukać tutaj głównego bohatera, przemieszane są różne typy narracji, a to, czego spodziewa się czytelnik, nigdy się nie dzieje, co jednocześnie zaskakuje i odrobinę rozczarowuje. Literatura przyzwyczaiła nas do pewnych schematów i oczywistości, które tutaj po prostu nie istnieją. Zupełnie jakby zabrano nam mapę, odebrano wszelkie wskazówki jak poruszać się po tej przestrzeni. I to jest piękne – możemy zejść z utartych szlaków i delektować się nowo odkrytym lądem.


Można się wgryźć głębiej w Antipolis, doszukiwać się celowości użytych nazwisk i próbować wysnuwać na ich podstawie ciekawe teorie. Można szukać analogii do wydarzeń z historii, wyszukiwać jakichś nici połączeń między światem wymyślonym i rzeczywistym. To taka intrygująca warstwa ponad fabułą książki, dodająca jej tajemniczości i niezwykłości. Na kartach powieści spotkamy bowiem Banacha i Steinhausa, Bruno Szulca i Lesmana (nie ma tutaj błędu – Lesmana). Jest Płanetnik i Kybele – nazwy zaczerpnięte z mitologii. Wspominającym z czułością Lalkę, mocniej zabije serce przy pojawiającym się w książce nazwisku Mraczewskiego – pracownika sklepu. I jak tu nie podejrzewać autora o igraszki z kulturą i historią?

Mogłoby się wydawać, że ten chaos nie ma prawa się udać, że łamanie wszelkich konwencji do niczego nie poprowadzi, a jednak lektura sprawia ogromną przyjemność, wciąga i fascynuje. Kawał dobrej książki.


Antipolis
Tomasz Fijałkowski
Czwarta strona
2015

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!