czwartek, 18 lutego 2016

Pomysł z Marsa

Pisać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi – parafrazując słowa piosenki. Przecież, aby stworzyć dobrą książkę najważniejszy jest pomysł, bo nawet najlepiej napisana, ale pisana o niczym, nie zachwyci czytelnika. A trzeba przyznać, że Andy Weir wpadł na pomysł genialny.



Autorowi należą się brawa za wnikliwe prace badawcze i studia naukowe, jakich musiał się dopuścić, by opisać historię Marka Watneya tak spójnie i wiarygodnie. Może jacyś znawcy przestrzeni kosmicznej dopatrzą się niedociągnięć, ale przeciętny czytelnik mógłby nawet uwierzyć, że to działo się naprawdę. Bo jak tu wątpić w możliwość przetrwania na Marsie, skoro każde działanie głównego bohatera jest opisane tak skrupulatnie? Może Weir powinien zamieścić jeszcze równania reakcji chemicznych, byśmy mogli sprawdzić, czy zgadza się liczba atomów?

Nie będę okłamywać ani siebie, ani Was, że zrozumiałam każdy zabieg, jakiego podjął się astronauta, by przeżyć. Znaczna większość była dla mnie logiczna i oczywista – okazało się, że coś tam jednak pamiętam z lekcji chemii i fizyki. Trochę z przymrużeniem oka zachodziłam w głowę, ile z książki zrozumiał stereotypowy Amerykanin, dla którego Australia to państwo leżące w Europie. Chociaż może to właśnie z myślą o nim, niektóre informacje były wciąż powtarzane.

Kilkukrotnie miałam ochotę pominąć fragmenty zawierające naukową paplaninę, bo w pewnym momencie te mądre wyliczenia i opisy zaczęły mnie po prostu nudzić. Wiem, że to wszystko jest ciekawe i edukujące, ale ich nadmiar był uciążliwy. Dzień za dniem, samotny człowiek na obcej planecie… Całe szczęście, że narracja zeszła w końcu na Ziemię, bo dłużej bym tak nie wytrzymała. Naprawdę. Ledwie zdążyłam pomyśleć, że Marsjanin powoli zaczyna denerwować, a dosłownie chwilę później pisarz przeniósł mnie gdzie indziej. Stało się to w idealnym momencie, a później już do samego końca Weir zręcznie żonglował wątkami.


Bardzo miło, że główny bohater został obdarzony specyficznym poczuciem humoru i dzięki temu możemy się też pośmiać. Chociaż zastanawiam się, czy te żarty nie posłużyły autorowi za alibi, by nie opisywać uczuć i wewnętrznych przeżyć Marka. Raz nawet astronauta zastanawia się, jak usunąć wpis z dziennika, bo stwierdza, że przesadnie się uzewnętrznił. Jednak nawet po skończeniu Marsjanina nie wiem o nim więcej, prócz tego, że jest botanikiem, inżynierem i na Ziemi czekają na niego rodzice – to raczej takie kwestie techniczne. A brakowało mi właśnie głębszego poznania jego psychiki, chciałam wiedzieć, jak czuje się człowiek, który jest sam ze sobą przez tak długi czas i jak się to na nim odbija. Wręcz łaknęłam jakiegoś szczegółu z jego prywatnego życia czy dłuższego opisu stanu emocjonalnego.

Utrzymanie wątku marsjańskiego w formie dziennika pozbawia czytelników także szczegółowej charakterystyki planety. Po cóż Mark Watney miałby mówić o wyglądzie tamtejszego nieba, terenu i sprzętu, którym się posługuje? Lubię wyobrażać sobie świat opisywany w książce, twarze bohaterów i miejsce akcji – niestety tym razem moja fantazja nie znalazła żadnych mocnych punktów zaczepienia, żeby stworzyć realny obraz. Dlatego bardzo chciałam obejrzeć ekranizację, by zobaczyć, jak wyglądałoby to w rzeczywistości. Jak dalece to, co zobaczyłam na ekranie, rozbieżne było z tym, co zobaczyłam oczami wyobraźni – szkoda słów.


W trakcie lektury Marsjanina uformowałam krótką wskazówkę dla przyszłych twórców literatury: nie piszcie, że coś „nie zapowiadało katastrofy”, jeżeli ostatecznie chcecie, by ta katastrofa się wydarzyła i miała zaskoczyć czytelnika. W ogóle, czytając tę książkę, cały czas miałam wrażenie, że to oczywista sprawa, że Mark przeżyje i wróci cały i zdrowy na Ziemię. Szkoda trochę, że autor nie ulokował w powieści fragmentów, które podważyłyby tę moją pewność. Może wystarczyłoby kilka linijek wskazujących na to, że ktoś ogląda/czyta zapisane przez astronautę dzienniki? Wtedy w głowie powstałoby jakieś zwątpienie.

Nie dziwi mnie ani odrobinę, że Marsjanin został czytelniczym hitem. Takie książki często stają się bestsellerami – dobry pomysł i wartka akcja ubrana w krótkie zdania oraz niedługie akapity – to prosta droga do serc i półek wielu ludzi. Dodatkowo z takich historii łatwo tworzy się scenariusze – sukces murowany, bo komu spodoba się film, może zajrzeć i do książki.


Marsjanin
Andy Weir
Wydawnictwo Akurat
2014


1 komentarz :

  1. Ja czytałam książkę i bardzo przypadła mi do gustu. Filmu jeszcze nie oglądałam...

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!