sobota, 10 października 2015

Wożę się z audiobookiem

Mój pierwszy raz z czytanymi książkami? Majaczy mi przed oczami wspomnienie mojej mamy czytającej na dobranoc mi i mojemu bratu Dzieci z Bullerbyn. Jakoś tak wyszło, że w tym samym czasie przerabialiśmy tę lekturę w szkole. Jest gdzieś i cudowne zdjęcie mojego wujka otoczonego gromadą dzieci (w tym i mnie z okrutnie grubymi okrągłymi okularami na nosie) czytającego ilustrowaną wersję Króla lwa.


Później były już kasety magnetofonowe z nagraniami bajek i legend. Do dziś potrafię zanucić piosenkę z Liczyrzepy. Pamiętam też, jak w zasypanym klockami Lego pokoju kaseciak odtwarza Na jagody Konopnickiej. Wtedy jeszcze czytanej książki nikt szumnie nie nazywał audiobookiem.

Dziś powracam do tej formy czytelnictwa (słuchownictwa?). Nowa bateria do starej Nokii z transmiterem FM i w głośnikach mojej niebieskiej błyskawicy zabrzmiał Ojciec Goriot Balzaka. Teraz długie podróże samochodem będą bardziej produktywne. Dobra książka zastąpi durne radia z hitami na czasie, bo oczywiście te lepsze stacje nie nadają na tej samej fali co moje auto. Rozmowy po zachodzie na Merkurym szumią ogromnie pośród wielkopolskich lasów.

Odpalam więc silnik, odpalam transmiter (z całkowicie legalnie pobranym z Wolnych Lektur audiobookiem) i próbuję odpalić u siebie pełną uwagę i skupienie… Rozpraszają mnie światła na skrzyżowaniu, przejeżdżająca obok straż miejska i billboard z informacją, iż „Żubr wychyla się w Kaliszu”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, a także te drogowe, zaczynają mówić mi, że z takiego słuchownictwa nic nie będzie.

Jednak po wyjeździe z miasta-cebularza zaczyna trafiać do mnie coraz więcej. Wciągam się w rozbudowane i niezwykle realistyczne opisy dawnego Paryża, skomplikowane postacie zamieszkujące Pensjonat domowy dla obojga płci Pani Vauquer (O matuchno! Jakże cudownymi porównaniami posłużył się Balzak, przybliżając smutne koleje losów swoich postaci!). I nagle uśmiecham się szeroko na myśl, że nie muszę męczyć się z tymi okrutnymi francuskimi słówkami, których nie potrafiłabym poprawnie przeczytać (Dopiero teraz sprawdziłam w drukowanej książce, jak wygląda ich podchwytliwa pisownia).

I gdy zbliżam się już do domu, skręcam w lewo na zdradliwym skrzyżowaniu, gdzie kiedyś prawie potrąciłabym rowerzystę, zastanawiam się, czy nie jechać okrężną drogą… Jak mogłabym przerwać to słuchowisko w tak ciekawym momencie? W końcu rozwija się akcja, rozwija się i moja sympatia do Pana Goriot, tak niesłusznie skrzywdzonego przez otoczenie. A może posiedzę jeszcze w aucie przez te 9,5 godziny, by poznać zakończenie? Nie! Przed oczami stanęła mi ta mrożąca krew w żyłach (przede wszystkim dosłownie, ale i odrobinę w przenośni) noc w samochodzie na bydgoskim parkingu przy Tesco. Będę dawkować sobie to szczęście, jakim stało się słuchanie audiobooka za kółkiem.

Do usłyszenia Ojcze Goriot!



0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!