czwartek, 4 czerwca 2015

Podobny do wszystkich i... do nikogo

Kiedy już znudzą się wam elfy, hobbity, trolle, orkowie i inne dziwne stwory, sięgnijcie po Xameleona. Naprawdę warto. Nie powinien was zanudzić, raz po raz zaskoczy, a na pewno rozśmieszy swoimi przygodami. Ale czy aż taki EuGeniusz z jego ojca stworzyciela to ja nie wiem...



Pan Dębski wpadł na niezwykle fajny pomysł i stworzył postać, jakiej dotąd nie spotkałam w żadnej książce. Ni to podróbka wiedźmina (z którego zresztą pisarz odrobinkę szydzi w O włos od piwa), ni to najemnik, ni rycerz. Hondelyk – Xameleon „obdarowany” został niezwykłymi umiejętnościami – potrafi swe ciało przemienić w idealną kopię innego człowieka.

Z takiego daru nie sposób nie korzystać. A jak już korzystać to przecież nie za darmo. I tak oto Hondelyk wraz ze swym wiernym kompanem Cadronem podróżują przez świat, podejmując się różnego rodzaju zleceń. Raz trzeba w skórze książątka zabić potwora, raz poudawać dziewkę, a czasem też własny tyłek uratować ode złego. Wszystko oczywiście w granicach hondelykowego kodeksu przyzwoitości.

Xameleonem można się raczyć w dwóch odsłonach. Jeśli lubicie krótsze formy, polecam zbiory opowiadań. Gdyby przyszła wam chętka na powieść z Hondelykiem w roli głównej możecie przeczytać Tropem Xameleona. Możecie. Ale po co?


Opowiadania (a zwłaszcza zbiór O włos od piwa) mnie zachwyciły. Dawno już chyba nie widziałam takiego obrazowania dźwięku. Wielu autorów zapomina o tym, że oprócz wizji potrzebna jest również fonia i aby dobrze wyobrazić sobie opisywane miejsca, potrzebujemy opisów dźwięków, jakie można tam usłyszeć. Miasta, pustkowia i lasy Dębskiego grają jak zawodowa orkiestra.

Koncertu dopełniają ludzkie głosy. Gwara, zająknięcia, beknięcia, ziewanie i inne nienazwane dźwięki wydobywające się z ust bohaterów. Ale jak dowodzi polski rynek muzyczny, dobry wokal to nie wszystko, liczy się również tekst. Eugeniusz Dębski pisze natomiast brawurowe teksty. Śmieszne, ironiczne, cięte dialogi w dużej mierze składają się na wyjątkowo lekki i uroczy humor opowiadań.

Ktoś końcem sztyletu wydrapał w usztywnionej błonie: „Byłem tu. Aordenik”. – Może niepotrzebnie rozpowszechnia się naukę pisania – rzucił w powietrze. Odwrócił się i zobaczywszy, że przyjaciel marszczy czoło, próbując zrozumieć, co ma na myśli, wskazał palcem napis, a Hondelyk pokiwał głową: „Widziałem”. – Można by sobie wyobrazić czasy – otrząsnął się – brr! Kiedy każdy będzie pisał i czytał i na każdym wolnym kawałku muru coś będzie stało. Wyobrażasz sobie? Tu: „Selma to dziwka”, tam: „Karponos się gzi z żoną gospodarza”.

Tropem Xameleona jest jakby pozbawione wszystkich zalet, którymi mogłabym wychwalać opowiadania. Brakuje mi w tej książce humoru. Brakuje tych wszystkich paszczowych dźwięków, odmienności w stylu wypowiadania się postaci. Zamiast narracji, niepozwalającej oderwać się od czytania są przydługawe opisy niewiele wnoszące do głównego wątku.

Chociaż nie musicie wierzyć mojej opinii, możecie zawierzyć reklamującym książkę słowom Andrzeja Ziemiańskiego, iż jest ona żywym dowodem, że Eugeniusz Dębski potrafi prześcignąć samego siebie. Książka, będąca kontynuacją przygód znanego rycerza, jest jakby ukoronowaniem cyklu. Wartka, szybka, wciągająca akcja, zaskakująca intryga sprawia, że powieść czyta się od deski do deski, jednym tchem.

Według mnie największym grzechem, jaki uczynił Dębski przeciwko tej książce, był pierwszy rozdział. Zupełnie niepotrzebny. Bez niego czytelnik miałby trochę więcej główkowania, kto jest kim i z niecierpliwością czekałby na ujawnienie się Xameleona. Może zamiast tego „Aha” na końcu byłoby „Łał!”.

No i niech już będzie, że się czepiam i jestem małostkowa, ale ogrom literówek w tym wydaniu poraża. Jakby nikt tego nie przeczytał, zanim trafiło do druku. A przecież nazwisko odpowiedzialnej za to osoby widnieje na wstępie. Na końcu książki jest też mały słowniczek. Za mały. Nie udało mi się znaleźć w nim każdego z wypisanych kursywą słówek, które pojawiły się w treści.

Dobrą robotę wykonali za to ilustratorzy. Najbardziej spodobały mi się rysunki Dominika Brońka umilające lekturę O włos od piwa.


W ostatecznym rozrachunku duży plus dla Dębskiego. Przedstawił mi inną stronę fantastyki, zabawnych bohaterów i ciekawe spojrzenie na magię. I gdybym przeczytała tylko opowiadania o Hondelyku może dla mnie też byłby EuGeniuszem. Nie mogę jednak z czystym sercem przyznać mu tego tytułu. Mam wysokie wymagania.


Tropem Xameleona
Eugeniusz Dębski
Fabryka Słów
2003
O włos od piwa
Eugeniusz Dębski
Fabryka Słów
2009
Wydrwiząb
Eugeniusz Dębski
Fabryka Słów
2006


2 komentarze :

  1. Naprawdę bardzo fajne przedstawienie książki. Jesteś z wykształcenia dziennikarką? Pracujesz jako dziennikarka? Naprawdę fajnie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Na studiach miałam pracownię publicystyczną, a przez parę miesięcy pracowałam jako dziennikarka w dziale kultury.

      Usuń

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!