środa, 16 marca 2016

Książka z gór

Po Ślebodę sięgnęłam zupełnie w ciemno. Nie miałam pojęcia co to za gatunek ani o czym to jest – co za kot ukrył się w tym worku. Po prostu zaczęłam czytać. Czytać i się zachwycać.



Urok książki kryje się w miejscu akcji – Podhalu. Polskie góry, tradycja tamtych stron, gwara, zwyczaje – cały ten folklor pięknie okrywa główny wątek. Nie można jednak powiedzieć, że tworzy tło historii. Ukryte rozważania na temat lokalnych zwyczajów i kolejnych pokoleń radzących sobie w różny sposób z piętnem dziedzictwa przodków, mogą dać dużo do myślenia. Folklor otacza czytelnika ze wszystkich stron. Każdy rozdział opatrzony jest kilkoma wersami góralskiej przyśpiewki, bohaterowie częstują nas gwarą, czasem tak intensywnie, że prawie nie sposób ich zrozumieć. Taki punkt kulminacyjny gwarowości zaserwowała czytelnikom Babońka – ucieleśnienie ducha gór.

Oprócz tradycji Podhala otrzymujemy również ciekawą dawkę historii tego regionu. Goralenvolk – słyszeliście kiedyś to słówko? W czasach wyciągania teczek i rozliczania przeszłości, aż dziwne, że nie trąbią o tym w mediach. Autorzy pokazują nam kontrowersyjną i wstydliwą przeszłość Podhalan, a robią to zupełnie obiektywnie, bez oskarżeń, osądów i rozliczeń. Po prostu wskazują palcem, sygnalizują nam, że coś takiego istniało i warto o tym wiedzieć.


Kolejnym dodatkiem do wątku kryminalnego jest romans. Chociaż spotykamy go w niemal każdym gatunku literackim, a już szczególnie w towarzystwie trupa i tajemnicy, to w Ślebodzie jest przedstawiony w sposób niezwykle oryginalny. Często ten element zawodzi w książkach, autorzy wprowadzają na scenę dwoje bohaterów, co do których mamy pewność, że tuż przed końcem dzieła będą wyznawać sobie miłość lub przynajmniej wylądują w łóżku. Tutaj nie ma takich oczywistości. Niektórzy pewnie bardziej niż ujawnienia mordercy, wyczekiwać będą zakończenia sercowych rozterek Anny Serafin.

Być może sukces wątku romantycznego kryje się w dobrze zbudowanych postaciach. Są prawdziwie ludzkie, pełne słabości i zdecydowanie nie czarno-białe. Wypełnione feerią barw, od różu, po zgniłą zieleń.

Dobrze zbudowana jest również cała fabuła, choć momentami może wydawać się nieco hollywoodzka. Autorzy mają świetne wyczucie w rwaniu wątków i przenoszeniu narracji między postaciami. Najlepszym tego dowodem jest artykuł z dziennikarską bombą, który nie zostaje zdetonowany w całości. Śledzimy powoli palący się lont i czekając na wielki wybuch, obserwujemy reakcje odbiorców tekstu. Pierw w kadrze widzimy kurczący się lont, później operator pokazuje twarze przyszłych poszkodowanych, znów lont, zbliżenie na wystraszone oczy, bomba, krzyki, wybuch. Hollywood!


Przyznaję, że trochę wystraszył mnie fakt, że książka jest dziełem dwojga ludzi. Bałam się dysonansu między stylami tej dwójki, zupełnie niepasujących do siebie elementów, chaosu, który mógłby powstać spod dwóch różnych piór. Na szczęście jednak moje obawy okazały się zbyteczne, Śleboda jest świetnie napisana i wciągająca. Może cała zasługa w tym, że opisywane w książce postacie są tak podobne do autorów? Ona rudowłosa antropolog kultury, on dziennikarz.

Bardzo często w książce pojawiają się konkretne szlaki, doliny, szczyty i rygle. Dzięki temu miałam wrażenie, że Śleboda teleportowała mnie do samego Zakopca… Niestety nie. Lektura obudziła we mnie ogromną tęsknotę do gór, przemożną ochotę, by rzucić wszystko i wyjechać w… Tatry.


Śleboda
Małgorzata i Michał Kuźmińscy
Wydawnictwo Dolnośląskie
2015


0 komentarze :

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ten wpis? Podziel się tą wiadomością z innymi.
Polub, udostępnij, napisz komentarz, podaj dalej!